III potyczki z językiem polskim

24 marca br. odbyło się III Dyktando gminne o „Złote pióro”, którego organizatorami był Ośrodek Kultury i Biblioteka Publiczna.

Teksty tegorocznych ortograficznych potyczek przygotowała Urszula Obara. Oba dyktanda znajdują się poniżej.

Wszystkim miłośnikom języka polskiego dziękujemy za udział – nie było łatwo zmierzyć się z historią mirosławieckiego herbu i nowym członkiem żubrzej rodziny.

Poniżej przedstawiamy laureatów.

Kategoria dzieci i młodzież:

1 Natalia Senator

2 Małgorzata Grzyb

3 Karolina Wrońska

Kategoria dorośli:

1 Anna Grzyb

2 Alicja Pawlak

3 Rafał Górski

Laureatom serdecznie gratulujemy!

Fotorelacja z dyktanda

O mirosławieckim herbie

Tak dobrze nam znana czteropolowa błękitno-czerwona tarcza ma już długą, bo ponadczterystuletnią historię. Na co dzień nie zwracamy na nią uwagi, oswojeni z jej widokiem od dzieciństwa, a ona pojawia się tu i ówdzie przy różnych okazjach, przypominając o długiej historii Mirosławca.Herb Mirosławca w swym obecnym kształcie używany jest od XVI wieku, czyli niemal 100 lat dłużej niż błękitny ze złotymi ornamentami herb Wałcza. Powstał jeszcze za czasów panowania dynastii Wedlów, którzy posługiwali się już wówczas spolszczoną wersją swojego nazwiska: Wedelscy. Później w niezmienionym kształcie przejął go ród Blankenburgów.Czwórdzielna budowa herbu zawiera symbole długoletniej historii miasta, założonego u progu XIV wieku. Tarcza podzielona jest równomiernie. Na polu pierwszym i czwartym, czyli tzw. miejscach honorowych, w błękitnej otoce znajdują się głowy złotorogich kozłów z bródką, zwrócone w stronę zachodnią. Pole drugie i trzecie zajmują dumnie prężące się srebrzyste krzyże maltańskie na czerwonym tle.Oczywiście żaden z tych znaków nie znalazł się na mirosławieckim herbie przypadkowo. Hipotezy heraldyków mówią, że głowy kozłów mają swoje źródło jeszcze w rodowych herbach Wedlów. Ponadto zwierzęta te to także symbol rycerza, który w walce zwycięża częściej dzięki dyplomacji niż wojnie. Błękitny kolor, jaki otacza głowy kozłów, to znak piękności i wzniosłości ducha. Rodowód krzyży maltańskich znajduje się w dawnej obecności zakonu joannitów na Pomorzu Zachodnim. Okalające je czerwone tło to symbol waleczności i odważnej postawy.Błękitno-czerwone barwy herbu to także wzór dla miejskiej flagi, która dumnie powiewa na masztach każdej mirosławieckiej ulicy podczas ważnych świąt państwowych i lokalnych. Barwy te powielane są także na symbolach ważnych miejskich instytucji, np. na sztandarze Szkoły Podstawowej im. Lotników Polskich w Mirosławcu.

Nowy członek rodziny

Żubrze żarty się skończyły! Żaneta i Borzymir w dość rześki pierwszoczerwcowy poranek, w przededniu pierwszej rocznicy swojej znajomości, zostali rodzicami maleńkiego, bo zaledwie dwudziestoipółkilogramowego cielątka. U zielonookiego cherubinka próżno by szukać co najmniej namiastki rudawych pasm, które dowodziłyby podobieństwa do Żanety. Puchata sierść pierworodnego była stuprocentowo płowoszara, zupełnie jak u Borzymira. Świeżo upieczeni żubrzy rodzice długo wahali się nad imieniem dla nowonarodzonego potomka, rozważali różne mniej i bardziej absurdalne możliwości, co i rusz wpadając na nową ideę. Jednakże widząc nieposkromiony hiperapetyt swojego parzystokopytnego bobaska, nadali mu imię Żyrosław. Kolejne dni i tygodnie upewniały ich w nieomylności tej decyzji, bo młody Żyrek rósł jak na drożdżach, niemal w oczach nabierając kolejnych kilogramów. Był bardzo żwawym i ciekawym świata brzdącem, więc co dzień coraz śmielej oddalał się od swej rodzicielki w różne zakamarki Zatoki Piecnickiej, gdzie można by wśród bogatych złóż wiechlinowatych i turzycowatych wtranżalać rychło i bez ograniczeń, zaspokajając tym samym swój nieposkromiony apetyt i dając ukojenie dziąsłom, z których wyrzynały się pierwsze zęby. Któregoś wrześniowego popołudnia Żyrek zapuścił się w chaszcze w najodleglejszym kątku żerowiska. Pochłonięty przez zabawę, zapomniał o nadchodzącej porze wieczerzy. Rozzłoszczona Żaneta udała się na poszukiwania niepokornego syna. Chodziła w tę i we w tę, aż tu nagle ni stąd, ni zowąd usłyszała znajome chrumkanie. Wspinając się na czubki swych kopytek, skradała się bezszelestnie niczym Różowa Pantera na tropie, aby ujrzeć wreszcie, gdzież jej syn tak znika na całe dnie. Dźwięk dobiegający spoza rozłożystego przepierzenia z krzewu głogu bez wątpienia był głosem jej małego Żyrka, tarzającego się akurat w kępie wełnianki szerokolistnej z chyżo hasającą wokół niego jasnobrązową rysiczką. Rozczulił ją ów uroczy widoczek beztroskiej dziecięcej hulanki. Chrząknęła nieznacznie, aby dać wyraz swojej obecności, gdyż dzień pochłaniany był już stopniowo przez nadciągający zmierzch, co wymagało niezwłocznego przerwania zabawy i oddania się niezadługo w objęcia Morfeusza. Rozpromieniony Żyrek zrazu podbiegł do swej rodzicielki, aby przedstawić ją nowej przyjaciółce Kai, która okazała się być arcyuroczą i dobrze wychowaną młodą damą. Ów wczesnojesienny dzień zaowocował długoletnią przyjaźnią i niezliczoną ilością wspólnych zabaw pośród nadbytyńskich łąk i lasów, których uroda znacznie przerastała widoczki ze starodawnych landszaftów i tendencyjnych tapet Windowsa.

Skip to content